piątek, 1 lutego 2019

Co jest takiego genialnego w powieści "Człowiek z Wysokiego Zamku" Philipa K. Dicka?

To będzie spoiler, a więc jest to tekst tylko dla tych, którzy czytali książkę. Człowiek... to najbardziej znana i moim zdaniem najlepsza (obok Płyńcie łzy moje, rzekł policjant) powieść Dicka. Wciągająca fabuła, znakomicie przedstawione postacie, no i przede wszystkim świetny styl autora – to musiało przyciągnąć czytelnika. W czym tkwi geniusz tej książki?
W tym, że przedstawia ciekawą wersję historii alternatywnej? Zwycięskie w II wojnie światowej Niemcy i Japonia dzielą się światem. III Rzesza nie traktuje jednak swojego sprzymierzeńca jak równego partnera, więc mamy do czynienia z "zimną wojną"...
A może geniusz Człowieka... zawarty jest w Księdze Przemian? Główni bohaterowie posługują się bowiem przy podejmowaniu życiowych decyzji wyrocznią I Cing...
Czy może świat równoległy czyni tę powieść szczególną? W Człowieku... mamy bowiem do czynienia z trzema światami – światem powieści, światem książki Abendsena (tytułowego Człowieka z Wysokiego Zamku) pt. "Utyje szarańcza" oraz przez moment naszym światem, który pojawia się w wizji chorego pana Tagomi.
Moim zdaniem najbardziej genialne jest jednak to, czego Dick dosłownie nie napisał, a co można się domyślić (choć pewnie nie każdy), czytając ostatnie wersy Człowieka... Powieść nie ma typowego zakończenia, po prostu się urywa, i niektórzy mogą czuć niedosyt. Ale jeśli czytelnik dobrze się wczyta w ostatnie strony, to może uchwycić ukryty przekaz (przesłanie) książki.
Główna bohaterka Juliana odkrywa, że świat, w którym żyje, nie jest rzeczywisty. Próbuje wytłumaczyć Abendsenowi, że to własnie świat ukazany w jego książce jest prawdziwy. Człowiek z Wysokiego Zamku w to nie wierzy. Dla niego "Utyje szarancza" jest tylko próbą ucieczki z rzeczywistości niemiecko-japońskiej okupacji w alternatywną historię, gdzie alianci wygrywają wojnę (podobnie jak w naszym świecie, ale dopiero w 1948 roku).
Jego "Utyje szarańcza" jest napisana ku pokrzepieniu serc pokonanych w wojnie Amerykanów. Abendsen nie wierzy jednak w prawdziwość takiego świata. I tu dochodzimy do momentu najważniejszego. Juliana rozczarowana nastawieniem Człowieka z Wysokiego Zamku jako jedyny bohater Dicka nagle uzmysławia sobie, że świat, w którym żyje, nie jest realny. Nie mówi tego dosłownie, ale jakby zdaje sobie sprawę z tego, że jest tylko postacią z powieści. I już sama właściwie nie wie, który świat jest rzeczywisty – jej świat czy świat książki Abendsena, a może jeszcze jakiś inny?
Jak to interpretować? Moim zdaniem, my jako czytelnicy, również jesteśmy postaciami z książki. Także odgrywamy swoje postacie w powieści zwanej życiem. Aż chciałoby się zaśpiewać: Strawberry fields, nothing is real...