Od śmierci Joanny każdy dzień zaczynał od lampki piołunu, ale
rano pił go bez lodu i cytryny. Potem wsiadał do swojego rocznego Chevroleta
Niva i jechał nim do klientów. Ta terenówka nigdy go jeszcze nie zawiodła, w
przeciwieństwie do jego pierwszego auta, także ze stajni Niva, a mianowicie
Łady. Trzeba jednak zaznaczyć, że ten radziecki samochód terenowy wysłużył już
swoje i w końcu musiał zawieść. Pamięta, jak dostał go od swojego ojca na
dwudzieste pierwsze urodziny. Soren był pół Duńczykiem, pół Polakiem. Jego mama
była Dunką z Kopenhagi, a ojciec Polakiem z Lublina.
Soren posiadał wprawdzie tylko paszport duński, ale dzięki
ojcu był doskonale zaznajomiony z historią i kulturą Polski. Uwielbiał polską
kuchnię, a w szczególności pierogi z serem i bigos. Znał także polskie
obyczaje. Szczególnie podobały mu się zwyczaj łamania się opłatkiem podczas
wigilii oraz liczne kolędy, które śpiewa się wspólnie przy nakrytym stole. Tego
nie znano w Danii. Nawet zwyczaj juletræ, czyli kolorowej choinki stojącej
zawsze od grudnia w centrum Kopenhagi, poszedł w całkowite zapomnienie. Został
on bowiem od jakiegoś czasu zakazany przez miejskich radnych, którzy podczas
głosowania jednomyślnie orzekli o usunięciu świątecznego drzewka ze starówki.
Poza tym Boże Narodzenie w stolicy Danii nie miała w sobie tyle rodzinnego
ciepła, co święta w Polsce. Może wynikało to z mentalności Polaków. Nie
chodziło tu oczywiście tylko o religię. Duńczycy byli przecież luteranami, a
Polacy katolikami. Raczej bardziej odnosiło się to do tej prostej i życzliwej
ludzkiej otwartości, która szczególnie właśnie cechowała Polaków, ale i innych
Słowian. My Duńczycy również potrafimy cieszyć się życiem, jednakże Polacy
robią to jakoś bardziej spontanicznie – myślał Soren – Tak to chyba inna
mentalność wynikająca z naszej przeszłości. Jesteśmy, jakby nie było,
spadkobiercami wikingów, tych zimnych i twardych wojowników Północy.
To umiłowanie polskości sprawiło, że Joanna tak bardzo
przypadła mu do gustu. Piękna brunetka o długich gęstych włosach i ciemnych
oczach. Zawsze gustownie ubrana, z chustą wokół szyi i srebrnym pierścionkiem
na palcu, jednocześnie dziewczęca i kobieca. Joanna była tak jak i on
„mieszańcem”. Pół Polka ze strony matki, pół Niemka ze strony ojca. I choć
według prawa rodzinnego i opiekuńczego matka jest zawsze znana, Joanna
legitymowała się tylko obywatelstwem niemieckim. Jej rodzice poznali się na
studiach medycznych w Niemczech. Tata był lekarzem, mama pielęgniarką. Ona
natomiast już od dziecka chciała studiować literaturę nordycką.
Sorena poznała podczas Freisemester na Uniwersytecie Háskóli
Íslands w Reykjaviku. Jako jedyny obcokrajowiec pracował on jako pilot
wycieczek po Islandii. To było jego wielkim marzeniem od szkoły średniej.
Pierwszy raz o Islandii opowiedziała mu jego mama:
"Islandia to piękna wyspa pełna gejzerów, kraina ognia i
lodu, wulkanów i lodowców – jak mawiają. Przez wiele lat była pod wpływem
naszej ojczyzny. Pod koniec XIV wieku została oficjalnie włączona do królestwa
duńskiego. Dopiero w 1918 roku Islandia proklamowała się suwerennym państwem
połączonym tylko unią personalną z Danią aż do czasu zajęcia jej przez III
Rzeszę podczas II wojny światowej. Po wojnie Islandczycy zerwali ostatecznie
unię personalną z Kopenhagą. I choć Islandia ogłosiła się niezależną republiką,
to jednak pewne wpływy duńskie widać tam do dziś."
...
Helen nie wyszła już ponownie za mąż. Pracowała jako
sprzedawca w jednym z supermarketów. Z czasem zmieniła pracę na opiekunkę osób
starszych. Jej chłopcy ukończyli właśnie szkoły zawodowe i poszli do pracy,
więc miała wolną rękę. Praca w opiece nie była tak ciężka jak praca w sklepie.
Poza tym dawała nieco więcej swobody w działaniu, jeśli można tak powiedzieć.
Wprawdzie trzeba było czuwać nad podopieczną lub podopiecznym od rana do
wieczora, przy wielu zleceniach nawet w nocy, to jednak w praktyce miała więcej
wolnego czasu niż podczas pracy w sklepie. Niektóre zlecenia dotyczyły osób
całkowicie sprawnych fizycznie. Potrzebowały one na starość tylko kogoś do
towarzystwa. Jedną z tych osób była właśnie pani Margaret, bogata wdowa po
bardzo znanym inżynierze budowlanym z Vancouver. Jak na swoje siedemdziesiąt
parę lat była w bardzo dobrej formie fizycznej. To ona zaproponowała Helen
wycieczkę na Islandię. Pani Margaret pokrywała wszystkie koszty wyjazdu, a
Helen miała jej tylko towarzyszyć. Opiekunka oczywiście przystała na to, choć
Islandia wydawała się jej krajem bardzo egzotycznym. Co mi zależy? - pomyślała
– I tak nie mam nic ciekawego do roboty... Gdyby nie książki, całkiem bym
zwariowała.
A czytała lektury o różnej tematyce. Jej ulubione klasyczne
powieści to: Mistrz i Małgorzata, Egipcjanin Sinuhe oraz Sto lat
samotności. Aczkolwiek od pewnego czasu zasmakowała w tak zwanej
literaturze ezoterycznej i alternatywnej psychologii. Przeczytała wiele znanych
tytułów, do których zaliczały się między innymi: Diagnostyka karmy
Siergieja Łazariewa, Nowa Ziemia Eckharta Tolle czy Przebudzenie
Anthony'ego de Mello. Interesowała się także I-Ching i Human Design.
...
Dieter czekał na nią po zajęciach jak zwykle w parku na tej
samej ławce. Spóźniła się kilka minut. Była jak zawsze uśmiechnięta. Miała na sobie
czerwoną bluzę i niebieskie spodnie. Jej czarne długie włosy otulały po bokach
szyję, spadając łagodnie na ramiona.
- Hallo Dieter! - rzuciła mu na powitanie.
- Grüß dich Johanna!
- To o czym chcesz rozmawiać, chłopcze, że nie mogłeś o tym
mówić na uczelni? - zapytała Johanna, patrząc mu w oczy i uśmiechając się do
niego. Nie lubił, kiedy nazywała go "chłopcem", ale nigdy jej tego
nie powiedział.
- Może najpierw porozmawiajmy o czymś innym. Jak spędziłaś
wakacje?
- No dobrze, Dieter, skoro chcesz wiedzieć, to ci powiem. Nie
mam żadnych tajemnic – ponownie uśmiechnęła się do niego.
Była w wyjątkowo dobrym nastroju w przeciwieństwie do niego,
ale umiejętnie to przed nią ukrywał. Nie będzie mu łatwo powiedzieć jej o
swojej chorobie.
- Wiesz, wszystko po staremu, żadnych nowości. Praktycznie
całe lato spędziłam na wsi u dziadków pod Monachium. Trochę opalania, trochę
pomocy przy zbiorze truskawek i cykorii. Nic nadzwyczajnego - to powiedziawszy
zaśmiała się.
Nie zamierzała wspomnieć Dieterowi o tygodniowym pobycie z
Thomasem w Grecji. Uważała, że nie musi o niej wiedzieć wszystkiego. Był jej
przyjacielem, ale pewne rzeczy postanowiła zachować tylko dla siebie. O
najbliższym weekendzie, który miała spędzić z Thomasem w Pradze, też mu nie
powie.
- A ty, chłopcze, co porabiałeś?
- U mnie również nic nowego. Byłem przez cały czas w
Berlinie. Czytałem zaległe lektury. Poza tym zapoznałem się z utworami
obowiązującymi nas w tym semestrze.
- Naprawdę? Cały czas tutaj? - Johanna zaśmiała się głośno.
- Tak, naprawdę – odparł spokojnie Dieter.
- To już wiem, kto znowu będzie mi pomagał w przygotowaniu do
egzaminów – powiedziała z lekką nutą cynizmu. Uśmiechnął się do niej, chociaż
wcale nie było mu w tym momencie do śmiechu.
Dieter pochodził z Berlina. To tutaj mieszkał z rodzicami aż
do czasu ich separacji. Potem przeniósł się do akademika, a ponieważ był
studentem, uczelnia nie stwarzała żadnego problemu z wynajęciem mu pokoju na
okres przerwy semestralnej. Żałował, że Johanna na ten czas wyjeżdża do
Monachium, gdzie mieszkali jej rodzice, bo to oznaczało, że nie będzie jej
widział przez trzy miesiące. Była mu najbardziej bliska spośród znanych mu
osób, a że nie było ich wiele, zawsze wtedy za nią tęsknił.
- To o czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- A wiesz, jest..., mam pewną sprawę do ciebie...
Rozmyślił się. Nie zamierzał mówić jej o swojej chorobie.
Uznał, że to i tak nie ma żadnego znaczenia w ich relacji - Ona jest z
Thomasem, a ja jestem tylko kolegą, bliskim kolegą, ale jednak tylko kolegą -
Postanowił na szybko wymyślić temat zastępczy.
- Wiesz, mój kolega bierze ślub w najbliższy weekend.
Dostałem zaproszenie na dwie osoby, lecz nie mam z kim iść. Pomyślałem, że może
ty zechcesz mi towarzyszyć. Co ty na to?
- W najbliższy weekend? - zapytała – Bardzo chętnie bym z
tobą poszła, ale już mam plany na sobotę
i niedzielę.
Będę jednak musiała mu powiedzieć – pomyślała Johanna – Nie
da się w tym przypadku tego ukryć.
- Razem z Thomasem jedziemy w piątek do Pragi. Wracamy
dopiero w poniedziałek.
Jej odpowiedź wcale go nie zdziwiła. Sam ją przed chwilą
okłamał, bowiem nie było żadnego ślubu. Nie miało to w tym momencie dla niego
żadnego znaczenia, czy Johanna mówi prawdę, czy nie. On w każdym bądź razie nie
powie jej nic o chorobie, więc w ten wykrętny sposób udało mu się uniknąć
niewygodnego dla niego tematu.
- W porządku, Johanna. To żaden problem. Mogę pójść i sam.
- A co to za kolega? - była zazwyczaj ciekawska.
- Nie znasz go.
- Musisz mi koniecznie pokazać jakieś foty z tej imprezy,
dobrze? - uśmiechnęła się, szczypiąc go koniuszkami palców w fałdę tłuszczu na
brzuchu.
- Dobrze, zrobię kilka zdjęć – powiedział zaskoczony.
- Tylko kilka? - ironizowała.
- Już dobrze. Przestań się wygłupiać – uśmiechnął się do
niej, lecz był to sztuczny śmiech. Nawet tego nie zauważyła.
- Nie obraź się, chłopcze, lecz muszę już uciekać. Widzimy
się jutro na uczelni, prawda? - zapytała go tak, jakby miał się nie pojawić
kolejnego dnia na uniwersytecie.
- Oczywiście. Nie mam innych planów.
- To się jeszcze okaże! Servus!- to powiedziawszy uszczypnęła
go ponownie w brzuch i pomknęła parkową aleją w kierunku centrum miasta.
- Do jutra! Tschüß! - odparł na pożegnanie. Te uszczypnięcia
sprawiły, że poczuł się bardzo dziwnie. Dlaczego ona to robi? - zapytał się w
myślach. Sam też sobie odpowiedział: Bo jej na to pozwalam.
...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz