niedziela, 26 maja 2019

Opowiadanie "Niebo nad Reykjavikiem" - część V


Helen miała dziwne wrażenie, że skądś zna tego mężczyznę. Deja vu? Nie, to niemożliwe. Był dużo młodszy od niej. Wywoływał w niej same pozytywne odczucia, więc od razu go polubiła. Nie czuła erotycznej fascynacji jego osobą, jednak miała wrażenie, że łączy ją z nim jakaś więź, i nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Bardzo rzadko zdarza się w naszym życiu owo poczucie, iż ktoś działa na nas tak, jakbyśmy już go znali od wielu lat. Czy to jakaś magia? A może da się znaleźć na to racjonalne wyjaśnienie? Nie – myślała – Nie obędzie się tu chyba bez ezoteryki – roześmiała się w myślach.
Helen zrobiła również wrażenie na Sorenie. Z niewiadomych przyczyn uważał ją za bliską sobie osobę. Wydawała mu się nie tylko ciepła i serdeczna, ale też bardzo inteligentna w sensie emocjonalnym. Poza tym czuło się od niej bardzo pozytywną energię, która również i jemu się udzieliła. Od czasu śmierci Joanny żył tylko wspomnieniami, a spotkanie z Helen sprawiło, że nabrał chęci do życia. I nie wiedział, skąd nagle taka zmiana?

                                                                            ...

Choroba nie pozwalała mu na normalne życie. Nawet latem musiał nosić długie spodnie oraz bluzę lub t-shirt z długimi rękawami, kiedy wychodził na miasto. Łuszcząca się skóra rzucała się w oczy. Poza tym cholernie swędziała. Wystarczyło, że był lekko zdenerwowany, chwilę później dostawał nieprzyjemnego zapalenia skóry na ramionach i klatce piersiowej. W końcu jednak ktoś to zauważy. Na szczęście choroba nie dotknęła skóry głowy, bo wtedy i dobra czapka nie zdołałaby jej ukryć.
Po diagnozie lekarskiej Dieter był załamany i rozgoryczony. Nie miał z kim o tym porozmawiać. Po separacji jego rodzice byli zajęci nowymi partnerami. Poza tym nie chciał im o tym mówić. Postanowił powiedzieć o chorobie tylko Johannie, lecz ostatecznie zrezygnował z tego zamiaru. Bał się jej reakcji i nie wiedział tak naprawdę, dlaczego... Obawiał się odrzucenia? Przecież i tak nie była z nim. A może lękał się poczucia bycia gorszym z racji choroby?
Miał już dość ciągłego smarowania się kortyzolem, cygnoliną i innymi cholernymi maściami. Owszem pomagały, ale tylko na chwilę. Jego lekarz prowadzący powiedział, że tej choroby nie można wyleczyć, i że będzie musiał jakoś z tym żyć, bo medycyna nic na to nie poradzi. Nie chciał jednak tak łatwo dać za wygraną. Postanowił poszukać więcej informacji o łuszczycy, także w alternatywnych źródłach, i natrafił na tak zwaną totalną biologię.
Według niej łuszczyca jest wynikiem podwójnego konfliktu separacji. Wszystko to by się u niego zgadzało – pomyślał. To nieustanne kłótnie rodziców i stres z tym związany doprowadziły go do choroby. Początkowo trzymał stronę mamy, sądząc, że ona jest ofiarą, a ojciec stroną atakującą. Z czasem zaczął dostrzegać też pewne racje ze strony ojca. Kiedy doszło do ich rozwodu, poczuł ulgę, że udręka wreszcie się skończyła. Jednak nie chciał utracić żadnego z rodziców. Pragnął z obojgiem utrzymywać dobre relacje. Natychmiast po tym wydarzeniu zauważył na skórze suche, białe liszaje. Skóra zaczęła się łuszczyć, a zrogowaciała warstwa naskórka odpadać. Jednocześnie pojawiła się u niego egzema, czyli atopowe zapalenie skóry. Według totalnej biologii czerwone plamy i świąd oznaczały fazę zdrowienia po konflikcie separacji, natomiast łuszcząca się skóra na ciele to faza aktywna drugiego konfliktu. Tak więc oba konflikty dotyczyły rodziców: jeden mamy, drugi taty. Dowiedział się, że łuszczyca związana jest ze stratą, obawą utraty czegoś lub kogoś ważnego dla nas. Tak opisywała to totalna biologia.

                                                                           ...

Soren zadzwonił na numer podany mu przez Helen. Będzie czekał na nią przy hotelowej  Veitingahús. Po dwudziestu minutach spotkali się przy barze. Po uściśnięciu dłoni na powitanie udali się w kierunku wyjścia. Wsiedli do terenowego chevroleta i pojechali do jego domu w centrum miasta.
Mieszkanie Sorena było skromnie umeblowane. Miało dwa pokoje, kuchnię i łazienkę. Nie było duże, a jednak przytulne. W pokoju gościnnym znajdowała się pięknie zdobiona drewniana ława, przy której mieściły się dwa skórzane taborety. W rogu pomieszczenia tuż przy oknie stał stolik z niewielkim telewizorem, a naprzeciw niego podwójne łózko.
Soren zaproponował jej swojego ulubionego piołunowego drinka. Zgodziła się. Nie piła zazwyczaj wermutu. Była raczej miłośniczką półwytrawnego czerwonego wina, ale z miłą chęcią próbowała nowych rzeczy. Podał jej lampkę alkoholowego trunku i usiadł obok niej przy ławie.
- Słyszałem trochę o ezoteryce, ale nie traktuję tego poważnie – zaczął.
- A co dokładnie?
- Można chyba też do niej zaliczyć horoskopy, nieprawdaż?
- Raczej tak. Mój znak to bliźnięta, a w zodiaku chińskim jestem smokiem.
- Ja jestem rakiem. Nie wiedziałem, że jest coś takiego jak horoskop chiński.
- Jest. Kiedy dokładnie się urodziłeś?
- Dwudziesty szósty czerwiec 1980 rok.
- Czyli jesteś małpą...
- A co to oznacza? - uśmiechnął się Soren.
- Małpa to ciekawska, spostrzegawcza i towarzyska osoba. Lubi spotkania z interesującymi ludźmi oraz podróże. Z kolei smok to wesoły altruista i marzyciel. Ma jednakże silny charakter i wiele energii do działania.
- Ciekawe, ale czy prawdziwe?
- U mnie chyba się zgadza – zaśmiała się Helen – Jakbyś chciał nieco więcej dowiedzieć się o sobie, to zapoznaj się może z Human Design. Według tej klasyfikacji jestem manifestującym generatorem.
- Nic nie rozumiem – uśmiechnął się ponownie.
- Możesz poczytać o tym na internecie, wtedy pojmiesz więcej. Jest dużo stron na ten temat.
Nie mieli już nic do picia. Soren nalał im więc drugą lampkę piołunu.
- Więc jak to jest z tą twoją wiarą? - spytał.
- No cóż, jako osoba niewierząca możesz potraktować tę opowieść jako zwykły stek bzdur wypowiadanych przez stara wariatkę.
- Wcale tak nie myślę – uśmiechnął się i dodał – Oświeć mnie!
- Dobrze. Jak już mówiłam, zapoznałam się z wieloma książkami o tematyce ducha i doszłam do wniosku, że ten świat musi mieć swojego Stwórcę. Jednak religie mylą się co do jego intencji. Nie chodzi wcale o zbawienie naszych dusz, a o ich naukę.
- Mów proszę dalej – powiedział Soren, pociągając łyk piołunu.
- Najważniejszą lekcją dla nas jest odkrycie, że tak naprawdę wszyscy od siebie zależymy. Nikt nie jest bardziej lub mniej ważny. Naszym celem jest pomaganie sobie nawzajem.
- Wiesz, że to trudne...
- Nikt nie mówi, że to łatwe. Jednak tylko w ten sposób można dotrzeć do Boga.
- Nie wiem, co o tym myśleć. Nie, nie mam cię za wariatkę, lecz muszę mieć jakiś dowód. Jest tyle zła na świecie, że trudno mi uwierzyć w Boga.
- Istnieje coś takiego jak terapeutyczna hipnoza do życia między wcieleniami, w skrócie LBL. Słyszałam już o tym w Kanadzie, nigdy jednak tego nie próbowałam, ale przeglądając strony internetowe przed przylotem na Islandię, znalazłam informację o gabinecie zajmującym się taką hipnoterapią w Reykjaviku. Terapię prowadzi pani Ingrid, jedyna dyplomowana islandzka hipnoterapeutka LBL. Może warto spróbować?
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Brzmi to dla mnie trochę zabawnie – uśmiechnął się i dodał – ale jeśli zrobisz to razem ze mną, to jestem gotów się tego podjąć. Skoro pomoże mi to odkryć Boga...
- Nie tylko Boga, ale i siebie.
- To co? Zgadzasz się? Dzwonimy do tej pani Ingrid? - zaproponował.
- Dobrze! Niech ci będzie – powiedziała ochoczo Helen. Chciałam już to zrobić wcześniej, ale jakoś nie było odwagi albo raczej okazji. Widocznie teraz taka mi się przytrafiła.

                                                                            ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz